piątek, 21 listopada 2014

Ogrodnictwo w mieście

Długo zastanawiałam się jaki tytuł powinien nosić ten post. Będzie dotyczył historii "ogrodu", która na opis czekała kilka miesięcy, w zasadzie historia ta nie dobiegła jeszcze końca.
Ale... od początku ;) Zaczęło się wiosną, wraz ze wzrostem temperatury obudziło się we mnie pragnienie grzebania w ziemi. Tak już mam. Kawałek własnej ziemi, dosłownie kawałek załatwił by pewnie sprawę (przynajmniej na chwilę). Ale niestety mieszkanie w bloku nie łączy się w moim przypadku z posiadaniem działki. Pragnienie pozostawało niezaspokojone już kolejny okres wegetacyjny, więc nie było łatwo. Zwłaszcza, że poszukując informacji o alternatywnych drogach produkcji żywności natykałam się na różne ciekawe koncepcje zakładania upraw w mieście. Czarę przelał film, o ten właśnie.
Takoż to pozytywnie nastawiona ale i pełna strachu, jak przystało na gangsta ogrodnika zabrałam łyżkę, z łyżką dziecko i dalejże na "chaszcze przed blokiem" :)
Ile było radości może potwierdzić tylko moja mała asystentka, której praca zaowocowała i wysiew do dnia dzisiejszego jeszcze wydaje nagietkowy plon. Na początku umówiłyśmy się tylko na niewinne trzy ziemniaczki. Dziecko zachwycone, doglądało roślin każdego dnia. Kiedy pojawiły się 10 cm krzaczki nic nie mogło nas powstrzymać od dalszej zabawy. Łyżki zamieniły się na szpadelki, nabyłyśmy grabki a mikroskopijny balkon zamienił się w miejsce początkowej hodowli i przygotowywania sadzonek.
Sadziłyśmy wszystko co tylko miałyśmy pod ręką, kwiaty i rośliny jadalne. W "ogródku" znalazły swoje miejsce fasola, dynia, cukinia, nagietki, aksamitka, mięta, macierzanka, tuje, poziomki, pomidory. Wszystko wyczekiwane, rosło w różnym tempie i nie wszystko wydało owoce. Pierwszy sezon ogrodnictwa miejskiego nauczył jednak bardzo wiele. Hodowla roślin w mieście, zabetonowanym i zalanym asfaltem jest o niebo trudniejsza niż na wsi. Być może problemem był zwyczajnie brak doświadczenia. O tym napiszę Wam za rok.
Nie tylko warunki przyrodnicze nie należą do najłatwiejszych. Zasadniczym problemem okazała się lokalna społeczność - butelki w ogródku, wyrwane rośliny i ukradzione drzewka. Największym ciosem była dla mnie kradzież drzewka, które wyhodowała moja mama, a zniknęło pół godziny po ustawieniu. Ale i tak najbardziej zaskoczona byłam kiedy spostrzegłam pomoc przy pielęgnacji i sprzątaniu osoby z sąsiedztwa. Miło było obserwować zmianę pobłażliwego sąsiedzkiego spojrzenia w ciekawskie a nawet ciepłe i sprzyjające. Z każdym dniem przechodzące osoby coraz śmielej zagadywały, jakby ciągle zaskoczone, że ktoś robi coś bezinteresownie. Kto wie może za rok nie będą tylko pytać a zaczną grzebać w ziemi z razem z nami ? ;)
Przygoda cudowna, chociaż często z dużą domieszką adrenaliny. Już zaczynam snuć plany na nowy sezon, tak aby wszystko mądrze zorganizować. Jeśli i Wy macie kawałek zaniedbanej ziemi pod blokiem, spróbujcie coś z tym zrobić. Hodowla roślin oprócz relaksu, satysfakcji i jedzenia może ubogacić relacje w lokalnej społeczności. Może małymi kroczkami zaczniemy budować duże zmiany ?

Inspiracji możecie poszukać jeszcze tutaj
Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. o! czyli nie tylko na balkonie odbywała się produkcja? szkoda, ze tak mało zdjęć... Ale trzymam kciuki za przyszły rok i obfitszą relacje! pozdrawiam po dłuuuuugiej przerwie ;-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko odkopię jakieś zdjęcia na pewno się podzielę. Po długich i mocnych zawirowaniach wróciłam odmieniona wydarzeniami ;) z powrotu się cieszę i pozdrawiam serdecznie również :)

      Usuń
  2. Moja mama robi to samo co rok, po przekątnej odległej od Ciebie o 50 m. Może sobie podacie rękę na nowy okres wegetatywny. Ma działkę wiedzę i doświadczenie.
    Pozdrówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawa propozycja i całkiem blisko, chociaż chyba pozostanę przy obsadzaniu klatki schodowej. Pozdrowienia

      Usuń